czwartek, 10 października 2013

DYSLEKTYK CZY LEŃ?

Ministerstwo Edukacji Narodowej postanowiło radykalnie rozwiązać problem dysleksji, likwidując jej istnienie, przynajmniej na papierze. Jak zwykle wylewamy dziecko z kąpielą

„Dysleksja nie istnieje” – stwierdził w czasie oficjalnego spotkania w kancelarii premiera profesor Zbigniew Marciniak, wiceminister edukacji*. Podobnego zdania jest też profesor Edyta Gruszczy-Kolczyńska, współautorka nowej podstawy programowej: – Jestem przeciwna wszystkim słowom na „dys-”. 

Tak więc wreszcie koniec z dysfarsą. Do tego dochodzi kilka antydyslektycznych publikacji w poczytnych gazetach i wybucha wojna. Po jednej stronie barykady staje grupa naukowców, pedagogów, dyslektycznych dzieci i ich rodziców jak niepodległości broniących status quo, czyli przede wszystkim orzeczeń o dysleksji, dysortografii i innych „dys-” i związanych z nimi uprawnień oraz przywilejów. Po drugiej zaś ci, którzy w dyschoroby po prostu nie wierzą.
Ci „za” uważają, że wielka krzywda spotka zdolne dzieci, a przecież ich „choroba” jest potwierdzona przez naukowców. Może niedługo MEN zajmie się mańkutami, i nakaże im pisać prawą ręką, czy daltonistami, którym da po prostu trochę więcej czasu na rozpoznanie kolorów. Co z poradniami psychologiczno-pedagogicznymi? Zamknąć? Przeorganizować? No i co z Polskim Towarzystwem Dysleksji (PTD)?

Ci „przeciw”, czyli inna część naukowców, a przede wszystkim dzieci i ich rodzice, które zaświadczeń nie potrzebują, zacierają ręce, że nastaje równość. Jeszcze trochę – argumentują – a pojawiłyby się zwolnienia z myślenia. A przecież sukces trzeba sobie wypracować, a nie załatwiać zaświadczeniami. Na forach internetowych pojawiają się ostre wpisy: „dysleksja i inne dysmózgowie nie istnieje”, „nieuki i gamonie do szkół specjalnych”, „nie każdy musi mieć maturę”.

Gdy zaczynałam zbierać materiały do tego tekstu, szczerze mówiąc, bliżej było mi do tych drugich. Ale postanowiłam na własne oczy przekonać się, jak jest naprawdę. Zaczęłam od Polskiego Towarzystwa Dysleksji.

A w PTD wrzenie. Od momentu słynnej zapowiedzi wiceministra Marciniaka do Towarzystwa napływają setki listów, urywają się telefony: co się dzieje? Co teraz będzie z moim dzieckiem?
– To zdumiewające, że w 2009 roku można powątpiewać w istnienie dysleksji i prowadzić na ten temat dyskusje: 113 lat po opisaniu dysleksji w literaturze medycznej, niemal 80 lat od pojawienia się pierwszych publikacji w Polsce – wylicza profesor Marta Bogdanowicz z Uniwersytetu Gdańskiego, która od 40 lat zajmuje się problemem i stworzyła PTD. – Wiedza o dysleksji ma już gruntowne oparcie w genetyce i neuropsychologii. Każdego roku wychodzą tysiące prac naukowych do prac z dziećmi dyslektycznymi. Czyżbyśmy zajmowali się niczym? Stawiając pytanie: czy dysleksja istnieje, a może to tylko lenistwo?, cofamy się do XIX wieku! – oburza się profesor Bogdanowicz.

Z dostępnych danych wyłania się zaskakujący obraz. Liczba dyslektyków z roku na rok... spada. Powód? Po prostu kolejne roczniki uczniów są coraz mniej liczne. W tym roku orzeczeniami o dysleksji na różnych egzaminach wylegitymowało się 101 tysięcy z 1,3 miliona zdających. A to i tak mniej w stosunku do lat poprzednich. W roku szkolnym 2003/2004 poradnie wydały ponad 124 tysiące orzeczeń, a rok później – 118 tysięcy. Trzeba pamiętać, że dyslektycy to osoby, które mają nie tylko opinie o dysleksji, ale także zaświadczenie o terapii. Bo dopiero taki zestaw upoważnia do egzaminacyjnych forów.

Nierówny rozkład dyslektyków
Orzeczenie uprawniające do ulg egzaminacyjnych rokrocznie ma około 10 procent uczniów. Pomoc – lub jak niektórzy wolą, przywileje – dla dyslektyków jest różnego rodzaju, w zależności od rodzaju dysfunkcji: wydłużony czas pisania egzaminu, korzystanie z pomocy nauczyciela, który czyta teksty i treści zadań, rozwiązywanie testu na komputerze.
Wydłużenie czasu pisania egzaminów to – jak twierdzą pedagodzy specjaliści „popierający” dysleksję – żadna ulga, tylko zwykłe wyrównanie szans, które umożliwia dysuczniom dalsze kształcenie i zapobiega ich marginalizacji społecznej.

Opinie swoją ważność tracą wraz z rozpoczęciem studiów. Wtedy wychodzi, kto sobie do matury nieuczciwie ułatwiał życie, a kto był prawdziwym dyslektykiem. Choć opinię o dysleksji nie tak łatwo zdobyć. W poradni musi odbyć komplet wielogodzinnych badań, przeprowadzany jest też wywiad z rodzicami, sprawdzane są wszystkie zeszyty ucznia. Do tego dochodzi też dokumentacja szkolna i lekarska. Dysleksji nie można dostać ot tak, nagle. Oczywiście są i tacy, którym udaje się oszukać system. Jaki to procent? Nie ma danych.
– Osoby oburzające się na nieprawnie wydane opinie zapytam: jaki jest w Polsce odsetek osób nieprawnie pobierających zasiłki, renty czy skierowania do sanatorium? – pyta profesor Bogdanowicz i zastrzega: – Oczywiście nie tylko należy potępiać takie działania, ale przede wszystkim stworzyć mechanizmy kontroli.

– Są rejony w Polsce, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie nawet co trzeci uczeń w klasie ma orzeczenie o dysleksji, a są miejsca, gdzie nie ma ich nawet jeden procent uczniów. To nie znaczy, że tam nie ma problemu, tylko że problemem jest dostęp do diagnozy – mówi „Przekrojowi” Katarzyna Hall, minister edukacji.

– Mapka rozkładu liczby wydawanych przez poradnie psychologiczno-pedagogiczne opinii to efekt świadomości tego zjawiska w niektórych rejonach kraju oraz jej braku w innych. Wszak gdyby to były „obszary zdrowia, wolne od dysleksji”, to należałoby się tam co prędzej przeprowadzić – ironizuje szefowa PTD. – Więcej opinii wydawanych jest w wielkich miastach, tam, gdzie dobrze funkcjonują oddziały PTD. Gdy rodzice nie mają wsparcia, nie wiedzą, gdzie się zwrócić, a nauczyciele nie troszczą się o dziecko, dochodzi do dramatów. Znam osoby, które nie zdały matury z powodu trzech błędów ortograficznych, i to kilka razy! To im zamknęło drogę do dalszej edukacji.

Dla każdego tyle samo czasu
Profesor Marciniak już ogłosił zamiar likwidacji wszelkich ulg dla dyslektyków na egzaminach. W zamian resort proponuje wydłużenie wszystkim uczniom czasu zdawania egzaminu, aby każdy miał równe szanse. – To nie stanie się już, ale będzie krok po kroku realizowane. W tej chwili jest niesprawiedliwie. Jedne dzieci są zdiagnozowane i mają orzeczenia, drugie nie – tłumaczy minister Hall. – Trzeba bardziej indywidualnie podchodzić do dziecka. Tym mają się zająć nauczyciele. Trzeba też zmienić przepisy dotyczące poradni, powinny działać wewnątrz szkół, a nie zza biurek. Teraz główna energia idzie w zaświadczenia, a nie ćwiczenia i terapię.

Co to znaczy? Więcej obowiązków dla nauczycieli. Dyslektykami mogą zajmować się podczas godziny w tygodniu, którą mają przeznaczyć – zgodnie ze znowelizowaną Kartą Nauczyciela – na zajęcia wychodzące naprzeciw indywidualnym potrzebom uczniów.

– Godzina tygodniowo to za mało, by pomóc nawet jednemu dziecku z dysleksją, a w każdej klasie jest kilkoro takich uczniów – mówi Iwona, nauczycielka z 13-letnim stażem.
Minister edukacji obiecuje, że z każdym rokiem tych godzin będzie więcej. Jednak to projekt na lata, a dzieci potrzebują pomocy już.

– Zwykły nauczyciel nie poradzi sobie z dyslektykiem. Zmniejszanie jej skutków to nie tylko wpajanie zasad pisowni. To także różne ćwiczenia ruchowe, rysowanie kółek, żonglowanie. Na taką pomoc dziecku nie wpadnie przeciętny nauczyciel – ocenia Iwona.

Bożena Grochowska ze Szkoły Podstawowej numer 5 w Łukowie, która uczy w klasach I–III, do każdego ucznia podchodzi indywidualnie nie dlatego, że tak mówi minister, ale dlatego, że tak trzeba. – Jak widzę, że dziecko ma talent plastyczny, ładnie śpiewa czy recytuje, a ma problem z matematyką, to je chwalę. Dziecku trzeba pokazać jego wartość, a nie zamykać mu drogę – wyjaśnia. – Problemem są też przeludnione klasy. W jednej jest 30 osób, w tym 5–6 uczniów dysfunkcyjnych. Rodzice nie interesują się dziećmi, często sama odsyłam dziecko na badania do poradni. I tu kolejny problem: diagnozowanie trwa nawet rok. A wiadomo, że im wcześniej dysleksja zostaje zdiagnozowana, tym lepiej.

– Do poradni wysłała mnie anglistka zaniepokojona tym, jakie robię błędy. Miałem 17 lat. Badania wykazały, że mam dysleksję i dysortografię. Chodziłem przez pół roku na różne kursy, nauczyłem się na pamięć wszystkich zasad ortografii i nic. Czytanie ze zrozumieniem też mi nie wychodziło. Przeczytałem trzy strony i nic nie pamiętałem. Gdyby ktoś pomógł mi już w dzieciństwie, to nie miałbym takich problemów. A to było widać wcześniej – długo nie mogłem nauczyć się zawiązywać sznurowadeł czy odczytać godziny ze wskazówek zegarka – wspomina 26-letni Marcin, fotograf.

– Wyrosnąć z dysleksji się nie da, ale można z niej wyjść obronną ręką, o ile przeznaczy się na to lata pracy, ma się mądrych rodziców i dobrych nauczycieli. Sama jestem matką dziecka dyslektycznego. W wieku przedszkolnym była zabawa, ale także organizowana pod kątem wspomagania rozwoju mojego dziecka, a potem to już tylko praca: codzienna, nieustająca, mozolna – mówi szefowa PTD.

Wokół praw dla uczniów z dysleksją toczy się dyskusja, ale na razie resort wstrzymał badania nad innym „dyskusyjnym” schorzeniem, dyskalkulią. – Nie chcemy kształcić analfabetów matematycznych. Warto pracować nad przezwyciężaniem trudności. Na studiach i na rynku pracy żadne zaświadczenia nie pomogą – tłumaczy minister Hall. – Przede wszystkim trzeba dodatkowo pracować od początku edukacji z tymi,którym nauka przychodzi trochę trudniej. Zadania maturalne na obowiązkowym poziomie podstawowym będą dostępne dla wszystkich.

MEN nie przewiduje więc jakichkolwiek ulg na obowiązkowej od przyszłego roku maturze z matematyki na podstawie opinii z poradni psychologiczno-pedagogicznych o dyskalkulii. A to zaburzenie – podobnie jak inne „dys-”, ma swoje miejsce w międzynarodowych klasyfikacjach medycznych zatwierdzonych przez WHO, co obowiązuje również w Polsce.

Jak tłumaczy profesor Bogdanowicz: – Osoby ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się arytmetyki (czyli właśnie dyskalkulicy) mylą cyfry o podobnym kształcie, przestawiają ich kolejność, mylą znaki mniejszości i większości, nie potrafią robić obliczeń arytmetycznych, nie radzą sobie z geometrią. Z takimi problemami z matematyką nikt nie jest w stanie zdać.

W Polsce jeszcze nie ma odpowiednich metod diagnozowania dyskalkulii ani norm. W krajach, w których są narzędzia do jej badania, cierpi na nią kilka procent uczniów. Według opinii poradni psychologiczno-pedagogicznych dyskalkulia to osobne zaburzenie lub zaburzenie występujące wspólnie z dysleksją.

Oceny niedostateczne w szkole to jedno. Gorzej, gdy dyslektyk wchodzi w dorosłe życie. A wchodzi.

Ja już nie chcę porażek
„Witam, chciałam się spytać, jak osoba w wieku 22 lat może sobie radzić z dysleksją, tak by nie była skazywana za każdym razem na porażki? Jestem trzeci raz na pierwszym roku z powodu niezdanego listeningu (egzamin ze słuchu). Za każdym razem miałam ten sam problem, mimo że inne przedmioty zdawałam bez problemów. Czy jest jakaś szansa dla dyslektyka, by mógł sobie poradzić z tym? (...) Poza tym mam ogromne kłopoty z orientacją w terenie (...). Jaki pracodawca mnie przyjmie do pracy z takimi problemami?”.

– Oto typowy list, wiele takich dostaję i... jestem bezradna – mówi profesor Bogdanowicz. – Bezpłatna pomoc dorosłym z dysleksją w naszym kraju? Fantasmagoria.
W wielu przypadkach konieczne jest ponowne zaplanowanie życiorysu i zmiana kierunku studiów. Na skończenie filologii raczej nie ma co liczyć.

– Ja nie mam ciężkiej dysleksji, ale też łatwo nie było. Zrobiłem wprawdzie licencjat z filologii hiszpańskiej, ale tylko dlatego, że program do pisania sprawdza błędy, a w czasie studiów na szczęście nie było dyktand. Większości rzeczy uczyłem się na pamięć. Nie prowadziłem w ogóle notatek, tylko pożyczałem je od koleżanki. Po prostu nie nadążałem z pisaniem albo nie wiedziałem, jak się co pisze. Na szczęście zawód mam taki, że mi to nie przeszkadza. Ale gdy załatwiam formalności, proszę urzędniczkę, by mi literowała słowa. Bez niej nie wypełniłbym żadnego druku – opowiada Marcin.

Naszego wiceministra w głośnym wyrażaniu opinii na temat dysleksji dokładnie o rok wyprzedził Graham Stringer z Partii Pracy, który w swoim felietonie w jednej z gazet stwierdził, że dysleksja jest „okrutną fikcją” i „już czas, aby wytępić przemysł dysleksji” maskujący poważne braki brytyjskiego szkolnictwa, które nie potrafi poradzić sobie z nauczaniem zasad ortografii i gramatyki. Stringer znalazł się pod ostrzałem mediów i zwolenników zaświadczeń.

Sprawę opisał „The Sunday Times”. „To szalenie frustrujące, że członek parlamentu opowiada coś takiego. Wiemy, że mózgi ludzi z dysleksją zwyczajnie inaczej pracują” – wzburzała się Shirley Cramer, dyrektor naczelna Dyslexia Action, organizacji pomagającej cierpiącym na dysleksję. Jednak Stringer znalazł sojusznika w osobie profesora Juliana Elliotta, psychologa edukacji z 30-letnim doświadczeniem z Durham University. Naukowiec ogłosił, że nie potrafi bez wątpliwości zdiagnozować dysleksji. Ba, nawet opisać konkretnie, czym ona naprawdę jest.

Przyjmuje się, że obecnie w Wielkiej Brytanii jest sześć milionów dyslektyków. W tym 35 tysięcy wśród studentów, którzy otrzymują specjalne wsparcie finansowe. Kosztuje ono podatników 78,5 miliona funtów rocznie!

Stringer uznał za szczyt absurdu sytuację, w której studentka medycyny pozwała do sądu izbę lekarską, twierdząc, że była dyskryminowana, gdyż kazano jej przystąpić do egzaminów pisemnych.

U nas nikt za dysleksję nie płaci, oprócz tych, którzy rzeczywiście mają problem.
Szefowa PTD dwukrotnie prowadziła badania nad świadomością dysleksji w Polsce. – Pokazały ogromny niedostatek wiedzy na ten temat, również w środowisku nauczycielskim i poradnianym, zawstydzająco niski w środowisku lekarskim. Pediatrzy, zamiast kierować do logopedy dzieci o opóźnionym rozwoju mowy, uspokajają rodziców, że nie ma czym się przejmować. Z tych zaniedbanych dzieci rekrutują się dorośli z dysleksją.

Ministrom i osobom kwestionującym istnienie dysleksji profesor Bogdanowicz poleca setki poważnych publikacji na ten temat wydawanych co roku w każdym kraju i pyta: – Czyżby ich nie czytali? Czy to dysleksja, czy lenistwo?

Judyta Sierakowska
„Przekrój” 35/2009


* - Od 27 sierpnia wiceministrem edukacji jest Lilla Jaroń, wieloletnia szefowa wrocławskiej oświaty. Jeszcze w lipcu Marciniak zapragnął wrócić do poprzedniego zajęcia, czyli pracy naukowej w Instytucie Matematyki UW, i złożył wymówienie, które szefowa resortu przyjęła „ze zrozumieniem”Od 27 sierpnia wiceministrem edukacji jest Lilla Jaroń, wieloletnia szefowa wrocławskiej oświaty. Jeszcze w lipcu Marciniak zapragnął wrócić do poprzedniego zajęcia, czyli pracy naukowej w Instytucie Matematyki UW, i złożył wymówienie, które szefowa resortu przyjęła „ze zrozumieniem”

Szkolne (i nie tylko) trudności w nauce

Dyssłownik dla początkujących

Dysleksja – trudności w czytaniu, zaburzone zarówno tempo i techniki czytania, jak i stopień rozumienia treści. Często niechęć do głośnego czytania.

Dysortografia
 – popełnianie błędów ortograficznych mimo znajomości zasad pisowni, opuszczanie, mylenie liter podobnych pod względem kształtu.

Dysgrafia – nieczytelne, niekaligraficzne pisanie.

Dyskalkulia
 – trudności w rozwiązywaniu zadań arytmetycznych, nawet najprostszych, jak dodawanie czy mnożenie. Dzieci z dyskalkulią mają zwykle kłopoty z pojęciem liczby, porównywaniem liczebności zbiorów, ocenianiem, co jest większe, a co mniejsze etc.

Dyspraksja – obniżona sprawność ruchowa, głównie manualna.

Dysfonia – niewyraźne, ciche mówienie.

Na trzy pierwsze można uzyskać opinię, która daje określone uprawnienia na egzaminach i w szkole.